Forum www.tworczopowiadaniarpg.fora.pl Strona Główna www.tworczopowiadaniarpg.fora.pl
Forum opowiadań, gdzie każdy Tworzy własną postać
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy     GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Przyjaciel

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.tworczopowiadaniarpg.fora.pl Strona Główna -> Nasze opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
nelsonmisiek




Dołączył: 07 Maj 2009
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z warszawy

PostWysłany: Czw 23:17, 07 Maj 2009    Temat postu: Przyjaciel

“Przyjaciel”



Pogrążony w cichej pracy, pochylony nad ciężkim dębowym biurkiem, z drżącym piórem w ręku rozmyślał. Głównie nad tym co było i co w chwili obecnej sprawia, że przy każdej myśli dotyczącej niedalekiej przyszłości drży ze strachu. Jak mysz między stadem dzikich kotów i bezkresnym polem pułapek. Sam, bezradny i sparaliżowany wizją tego co może go czekać.
Pióro zbliżyło się do kartki papieru, zastygło na krótką chwilę. Lecz dla niego była to istna wieczność w czasie której miliardy chaotycznych myśli niczym fala tsunami przebiły się przez obłąkany umysł zostawiając tylko zamęt i spustoszenie.
Lecz nie była to jedynie niszcząca siła, ten chaos pozwolił mu wyodrębnić dwa najstraszniejsze słowa jakie zdarzyło mu się kiedykolwiek poznać. Pierwsze słowo: CODEX. Niosące za sobą stulecia praw i nakazów, ustanawianych i obalanych, naturalnych i ludzkich. Drugie słowo: GIGAS. Równie wielkie jak jego znaczenie, uzupełniające pierwsze słowo o rozmiar konsekwencji, które niesie za sobą czytanie tego przeklętego przedmiotu, a które zostały przyporządkowane świętym prawom mówiącym, aby nigdy księgi nie otwierać. Znał te prawa, a mimo to zgrzeszył i z właściwą sobie głupią bezczelnością złamał je, nie licząc się z widmem kary jaka może na niego spaść.
-Codex… Gigas…- wyszeptał ukradkiem rozglądając się dookoła jakby bał się, że ktoś może go usłyszeć.
Słowa przelewane na papier pojawiały się leniwie, ale za to bardzo dokładnie. Każde słowo było przemyślane, ocenione i wybrane jako najlepsze z tych miliardów jakimi dysponował jego umysł. Kiedy pojawiały się kolejne zdania, zdał sobie sprawę z tego jak mało czasu mu zostało. I w jednej chwili dzieło, któremu miał poświęcić tę marną resztkę swego życia zmieniło formę. Ze wspaniałego wywodu teologiczno - filozoficznego, o przymiotach diabelskich i konsekwencjach płynących ze studiów nad nimi, wyszła mu jedynie krótka notka. Mały świstek papieru który będzie przestrzegał każdego przed otwarciem „Diabelskiej Księgi”. Nie był dumny ze swego dzieła, ale w chwili obecnej musiało mu to wystarczyć. Jako, że świadomość zbliżającej się nocy napawała go coraz większym lękiem.
Odłożył wszystkie przedmioty które do tej chwili były jego ukochanymi narzędziami pracy. Energicznie zaczął pakować wszystkie stare woluminy, do płóciennej torby w której starsi bracia nosili niegdyś zioła. Było to całkowicie bezcelowe, ale dawało mu dziwne poczucie normalności w tej chwili rozpaczy.
Mrok się nasilał.
Marmurowa posadzka tak biała w ciągu dnia, teraz dzięki ledwo tlącej się świecy zmieniła barwę na jasny bursztyn. Kamienne ściany stały się jeszcze zimniejsze i bardziej nieprzyjazne niż zazwyczaj. A kąty pomieszczenia teraz skryte w mroku zdawały się dawać schronienie setkom wygłodniałych demonów tylko czekającym na jego duszę. Taki stan rzeczy podświadomie zmuszał go do jak najszybszego opuszczenia swego doczesnego miejsca pracy.
-dam radę, dam rade… Panie błagam!- szybko skierował swe kroki do wyjścia. Do opasłych drzwi zbitych z grubego drewna przekutego żelaznymi zawiasami i zasuwami. Takie drzwi zazwyczaj dają ludziom poczucie bezpieczeństwa. Lecz nie jemu, nie teraz. Zresztą, nie zawsze czuł się bezpiecznie w tych zamkniętych murach. Nigdy nie wiedział gdzie ma uciekać w razie czego, a tak znaczna ilość drzwi i ciasnych przestrzeni przyprawiała go zawsze bardziej o klaustrofobię niż o poczucie bezpieczeństwa i komfortu.
Jedynym miejscem w całym klasztorze które napawało jego serce ciepłem, była stara kapliczka poświęcona Najświętszej Maryi Pannie.
Zapomniana już przez wszystkich kapliczka, znajdowała się w starej części budynku który już dawno został wyłączony z użytku. W owej kapliczce znajdował się obraz Matki Boskiej. Piękny i czysty, mimo ogólnego zniszczenia przestrzeni dookoła promieniował ciepłem i niesamowitym poczuciem spokoju oraz matczynej opieki. To miejsce było teraz jego numerem jeden na liście lokacji do których musi się udać. Chociażby z racji faktu, iż za każdym razem kiedy patrzył na ten święty obraz czuł się całkowicie odcięty od zmartwień, problemów i zła otaczającego go świata.
Zabrał z biurka drewniany różaniec który dostał wraz ze wstąpieniem do zakonu. Mocno ścisnął go w ręce i energicznym krokiem skierował się w stronę drzwi.
-Zdrowaś Mario, Matko Boża…- Słowa modlitwy same cisnęły mu się na usta i dawały więcej pewności, tak złudnej ale niezbędnej do wykonania nawet najmniejszego kroku.
Podszedł do potężnych drzwi, i z drżeniem ręki złapał za stalową klamkę.
W jednej chwili zamilkł i znieruchomiał. Źrenice poszerzyły się się do rozmiarów pięciozłotówek, a po skroni zaczął mu spływać pot tak zimny jak siódmy krąg dantejskiego piekła. W tym samym momencie różaniec samoistnie wydostał się z jego dłoni i opadł na ziemię, słychać było cichy szmer… Ktoś stał za drzwiami.
Drzwi zaczęły się otwierać. Mimo powolnego tępa, ten ledwo zauważalny ruch potężnego dębowego skrzydła odepchnął go z niesamowitą siłą. Metr od miejsca w którym stał, leżąc na ziemi czuł jak strach paraliżuje go coraz bardziej uniemożliwiając jakikolwiek, chociażby najmniejszy ruch. Drzwi otworzyły się z lekkim skrzypem. Ten ledwie słyszalny dźwięk rozdarł resztki jego szalonego umysłu na tysiące kawałków, jednocześnie przygotowując go na najgorsze. Lecz to co ujrzał nie było niczym czego ktokolwiek z nas by się spodziewał w takiej sytuacji.
-Bracie Pawle?... co robisz na ziemi?- Rozległ się łagodny głos.
-Ja?- Jedyne słowo jakie w danej chwili potrafił z siebie wykrztusić. Może dla tego, że stał przed nim jego mentor i przyjaciel. Oraz dla tego, że jego ciało próbowało się otrząsnąć z szoku który jednak nie nastąpił. Przynajmniej nie do końca.
-Oczywiście, że ty. Przecież nie Duch Święty. Wstań pomogę ci- Znajoma dłoń pomogła mu wstać i sprawiła, że w pewien sposób poczuł się bezpiecznie. Tak jak kiedyś, dawno temu kiedy wstępował do zakonu, który z zewnątrz wydawał się najbezpieczniejszym miejscem na ziemi. Oczy przyjaciela w jednej chwili go zlustrowały. Mimo iż Jakubek, bo tak pieszczotliwie nazywali tego poczciwego i niesamowicie inteligentnego staruszka inni bracia, był już koło osiemdziesiątki, to nadal wyróżniał się bardzo bystrym wzrokiem.
-Jesteś cały mokry! Oj Pawciu mówiłem ci, że pochorujesz się od tych zakurzonych książek i zamkniętych pracowni. Przecież tu w ogóle nie ma żadnej wentylacji! Do Lazaretu! Już!- Rzekł z iście ojcowską troską.
-To nie te czasy. Teraz jest skrzydło szpitalne.- Odpowiedział z naciąganym uśmiechem.
-Oj nie chrzań! Nazwa inna a funkcja ta sama.-
Znali się już dobre dwanaście lat, lecz nadal nie mógł się przyzwyczaić do młodzieżowego niby-slangu Jakubka. Może dla tego, że dziwnie jest słyszeć takie słowa, od kogoś kto jest siwy niczym gołąbek i pomarszczony jak Shar pei. Lecz mimo poczciwego wieku wielu młodych mogło mu pozazdrościć kondycji, która często w słowie jak i w czynie okazywała się iście ekstremalna.
-Chodź odprowadzę cię dokąd tam chcesz.- Dodał wypychając Pawła za drzwi.
-Do tej starej kapliczki…-
-No! To pójdziemy przez dziedzińczyk, przynajmniej złapiesz trochę świeżego powietrza.-
Paweł podniósł swój różaniec z ziemi i szybko ruszyli korytarzem w stronę dziedzińca. Czuł niesamowitą ulgę z powodu obecności Jakubka. Serce nadal biło mocno ale jakoś tak spokojniej. Oddech zmienił się z szybkich i płytkich wdechów na wolniejsze i dokładniejsze hausty łapanego zachłannie powietrza. Delektował się każdym wdechem tak mocno jakby bał się, że za chwilę przestanie oddychać.
Korytarz zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Ledwo tlące się żarówki wypełniające puste przestrzenie na ścianach tylko potęgowały u niego świadomość nadchodzącej nocy. Mimo przytłumionego blasku, który oświetlał drogę na tyle, że ledwo dało się widzieć gdzie się idzie, uczucie zagrożenia narastało z każdą chwilą. W momencie kiedy przechodzili obok okna zauważył widniejący na niebie, w małej części przykryty chmurami, srebrny księżyc oświetlający las który tak gęsto otaczał całe opactwo. W tym srebrnym świetle które padało na gęsto usiane drzewa zauważył kątem oka coś co znowu sprawiło, że krew w jego żyłach zaczęła szybciej krążyć. Szybkie i ledwo zauważalne cienie przemykały miedzy drzewami. Tak obce, wynaturzone, złowrogie i zmierzające w jego kierunku. Niezatrzymane twory, które uwolnił nieuważnie czytając tę przeklętą księgę. Poczuł, że musi się śpieszyć. Uciec przed cieniami. Przyśpieszył kroku, szybko obejrzał się za siebie i spojrzał na starego przyjaciela. Nie wiedział czy Jakubkowi też grozi niebezpieczeństwo, z resztą był zbyt przerażony aby o tym myśleć.
-Muszę się śpieszyć, wyjaśnię ci przy najbliższej okazji.- Rzucił nerwowo i niemal biegiem opuścił korytarz. Stary druh nic mu nie odpowiedział, tylko z wyrazem troski i lekkiego smutku patrzył na znikającego za zakrętem przyjaciela.
Paweł wybiegł na kompleks małych balkoników połączonych ze sobą i rozciągających się centralnie wzdłuż ściany bloku wychodzącego na dziedziniec. Nie był to żaden skrót, ale panorama rozciągająca się przed balkonikami, dawała mu idealny widok na sytuacje i położenie wszystkich tych istot które właśnie zmierzały w jego stronę. Było ich coraz więcej, nienaturalne kształty zdawały się skupiać swoją uwagę tylko na nim. Ponure I nienaturalne robaki, zgniłe, martwe twory rozsiewające wokoło aurę wynaturzonego szaleństwa.
Czuł że wpada w panikę, a uwalniana w coraz większych ilościach adrenalina, całkowicie eliminowała uczucie zmęczenia w tym rozpaczliwym biegu do jedynego miejsca gdzie mógł znaleźć schronienie.
Biegł coraz szybciej i szybciej. Kolejne okna którymi gęsto usiana była ściana, mijały go w zabójczym tempie i znikały w gęstym mroku, który zdążył pochłonąć już większość opactwa. W tej chwili, w tej jednej krótkiej chwili zatrzymał się. Tuż przed schodami które prowadziły do tej Świętej kapliczki, w której tak gorączkowo pragnął się teraz znaleźć. Zatrzymała go myśl o Jakubie i wyrzuty sumienia, że zostawił go samego w tym mrocznym korytarzu. Wyobraził sobie jak staruszek bezskutecznie stara się uciec przed tymi istotami, które tej nocy mogły czaić się dosłownie wszędzie. Łzy zaczęły płynąć po jego policzkach. Czuł się winny. Myśl o tym, że teraz jego najlepszy przyjaciel może konać w męczarniach rozdarła jego duszę i sprawiła, że świat stał się jeszcze bardziej mroczny. Przez łzy, pełen żalu i odrazy do samego siebie wyszeptał ciche.
-…przepraszam…-
W tym momencie poczuł coś co mógł określić tylko mianem drżenia duszy. Przez krótką chwilę zdawało się, że zachwianiu uległa cała esencja duchowa tego świata, w nienaturalny sposób zmieniając go nie do poznania. Niebo jeszcze bardziej poczerniało ożywiając tym samym gargulce na dachu, które zdawały się teraz żyć własnym życiem. Mrok jeszcze bardziej się nasilił. To sprawiło, że dziedziniec który był już na wyciągnięcie ręki stał się niedostępny i wrogi. A ciemne plamy z których w każdej chwili mogła wyjść jedna z tych wynaturzonych kreatur, jeszcze bardziej zaczęły promieniować tą złowieszczą aurą. W umyśle Pawła pojawiła się jedna krótka myśl: „Biegnij póki nie jest jeszcze za późno!” Wiedziony tą jedną myślą ruszył przed siebie. Dosłownie krok dzielił go od schodów prowadzących bezpośrednio na dziedziniec. W momencie w którym był już na schodach poczuł dotkliwe szarpniecie. Stoczył się do połowy schodów. W locie kurczowo złapał się kamiennej poręczy, to mimowolnie pozwoliło mu się odwrócić w stronę tego czegoś, co przed ułamkiem sekundy złapało go za nogawkę spodni.
Zamarł z przerażenia, a powietrze wypełnił zapach rozkładu. W milczeniu patrzył na ten groteskowy spektakl który właśnie rozgrywał się przed jego oczami. Zobaczył na wpół wyłonioną z mroku istotę. Człekokształtnego potwora który w powolnym odrażającym marszu, pełzł po posadzce w stronę schodów. Jego skóra zarośnięta zgnilizną, która miejscami odsłaniała przesiąknięte żółcią mięśnie lśniła w półmroku. Długie pokryte liszajami palce stwora, chrobotały o podłogę jakby chciał się upewnić, że na pewno tam jest. Rozległ się cichy jęk, wydobywający się z dwóch niesymetrycznie połączonych ze sobą twarzy. Demon uniósł wyrastającą bezpośrednio z ramion głowę, odsłaniając tym samym pusty oczodół, który wypełniała powoli kapiąca na ziemie żółto czerwona maź.
Groteskowo chudy, przesiąknięty zepsuciem, wynaturzony stwór zaczął pełznąć w jego stronę. Paweł nadal sparaliżowany strachem nie mógł nawet pomyśleć o poruszeniu się. To coś będąc już niebezpiecznie blisko, wyciągnęło w jego stronę zaropiałą, chudą dłoń. W momencie kiedy pożółkły, długi paznokieć ledwo musną mu twarz, poczuł okropny dreszcz sięgający samej istoty jego istnienia. To uczucie w nienaturalny sposób rozluźniło jego mięśnie. Stoczył się na sam dół kamiennych schodów. Przez chwilę leżał na trawiastej ścieżce próbując otrząsnąć się z koszmaru w którym właśnie tkwił po uszy. Odwrócił się nerwowo w złudnej nadziei, że tego czegoś tak na prawdę nie ma, że znikło. Ku jego przerażeniu to coś nadal tam było i powoli zbliżało się do niego rozsiewając wokoło przejmujący zapach zgnilizny.
Widząc to, Paweł zerwał się na równe nogi. Ślizgając się chwilę na mokrej trawie ruszył przez dziedziniec. Nie oglądając się za siebie w strachu, że to coś może być coraz bliżej zauważał coraz więcej powykręcanych kształtów wyłaniających się z mrocznych plam na dziedzińcu.
Zewsząd słychać było przeraźliwe jęki i nawoływania. Bulgot wszechogarniającego zła oblepiał go niczym smoła utrudniając tym samym jego rozpaczliwy bieg ku wolności. Zbliżał się coraz bardziej do szklanych drzwi wiodących do kapliczki. Jedyną iskierką nadziei była dla niego myśl, że za tym kawałkiem drewna i szkła, jedynie krótki korytarzyk dzieli go od wejścia do tego świętego azylu.
Przebił się przez całe podwórze niemal ignorując to całe zło, które wypełniało już całą przestrzeń za nim. Wiedział, że jeśli zatrzyma się choć na chwilę te piekielne istoty rzucą się na niego niczym stado wygłodniałych psów na padlinę. Dla tego właśnie, będąc niemal kilka metrów od szklanych drzwi, nie fatygował się by je otworzyć. Z impetem przebił się przez nie, dotkliwie raniąc się odłamkami szkła. Czerwone plamy ukazały się na jego białej szacie mnicha. Ignorował jednak ból wiedząc, że każdy, choć najkrótszy postój może przypłacić życiem. Przebijając się przez szkło stracił równowagę i w pełnym pędzie uderzył o coś twardego. Upadł na ziemie i starając się zorientować w sytuacji modlił się aby to w co uderzył nie było żadną z tych istot. Czołgając się bezradnie poczuł, że coś łapie go za kark i unosi do góry, przyszpilając tym samym do ściany.
Uścisk nasilał się z każdą sekundą. Oczy zaczęły mu nabiegać krwią, wzrok mętnie wodził po suficie. Kątem oka widział to coś co trzymało go dobry metr nad ziemią.
Szkaradna istota, plugawy szatański twór, łączący w sobie najgorsze cechy ludzi i owadów. Pokryty łuskami i czymś na kształt twardych i grubych włosów. o zniekształconej owadopodobnej twarzy.
Nagle demon zaczął mu się dziwnie przyglądać i jednocześnie zaciśniać morderczy uścisk. Wydawało się, że agonia Pawła dostarcza mu coś na kształt rozrywki.
„wiec tylko tyle pragną?” W myślach mnicha zaczęły pojawiać dziwne przemyślenia. „A więc pragną tylko mojej śmierci? Nic więcej?” Jego myśli zaczął wypełniać dziwny rodzaj rozpaczy. „Jestem tylko kimś kto ma najzwyczajniej umrzeć! Tak po prostu? Cicho i bez sprzeciwu!?” Te ostatnie frazy które przez ostatnią sekundę pojawiły się w jego głowie, sprawiły, że to ludzkie ciało zaczęło wić się i kopać w niekontrolowany sposób.
Nie mógł wykrztusić ani słowa, lecz gdyby mógł to na pewno wydałby z siebie rozpaczliwy krzyk. Z kącika ust spłynęła mu cienka strużka krwi, cały obraz zaczynał zachodzić czerwienią. Zszokowany świadomością swego losu zaczął coraz mocniej kopać, wierzgać i uderzać pięściami. Czuł jak powoli zaczyna tracić świadomość. Jego nogi odmawiały już posłuszeństwa. Ręce bezsilnie uderzały w łapę tej plugawej kreatury która miała za chwilę go zabić.
Pięści się rozluźniły, był już zbyt słaby aby stawiać jakikolwiek opór. Jego serce przepełniło się żalem na myśl, że drzwi do kapliczki są niecały metr od niego.
Już ostatni raz, wisząc tak w śmiertelnym uścisku uniósł na wpół otwartą dłoń. Jego ręka ledwo musnęła ramię tego czegoś. Poczuł, że uścisk się zwalnia. W powietrzu pojawił się zapach spalenizny a monstrum wydało gardłowy syk i cofnęło się w mrok.
Leżał tak przez chwilę, bardzo krótką chwilę bo podświadomie zaczął pełznąć a stronę drzwi do kapliczki. Ledwo mógł się poruszać, a każdy wymuszony ruch sprawiał mu niewyobrażalny ból.
Był już na wyciągnięcie ręki od drzwi. Pchnął je tak mocno na ile pozwalało mu zmęczenie i obrażenia całego ciała. Ku jego radości drewniane skrzydło nie stawiało oporów. Otworzyło się niemal samoistnie, lekko przy tym skrzypiąc.
Wczołgał się do środka, dysząc przy tym ciężko. Zakasłał kilka razy, wykrztuszając tym samym grudy lepkiej, ciepłej krwi które zdążyły zebrać się w części gardła, za którą złapała go ta groteskowa bestia. Opadł ciężko na ziemię i położył na plecach by nie leżeć na obolałych częściach ciała. Odwrócił głowę w stronę wnętrza kapliczki. Ujrzał ten wspaniały obraz, który dawał mu poczucie bezpieczeństwa za każdym razem kiedy tu przychodził. Zebrał w sobie tą ledwo tlącą się resztkę siły i zdołał doczołgać się do obrazu.
Teraz leżał już centralnie pod nim. Malowidło przedstawiało Maryję Dziewicę w niebiesko białych szatach o bardzo łagodnym spojrzeniu i lekko zmrużonych oczach, patrzących z troską na wejście do kaplicy. Obraz był w doskonałym stanie, tak jakby z nadnaturalną mocą opierał się działaniu czasu. Było to bardzo dziwnie ponieważ reszta otoczenia popadał już w totalna ruinę.
Cała kaplica prezentowała się bardzo ponuro. Szare, brudne ściany i na wpół zjedzone przez korniki ławki, dziwnie współgrały ze świętym obrazem który wnosił do pomieszczenia nietypową aurę bezpieczeństwa i spokoju.
Wciąż leżąc spojrzał na drzwi. Jego psychika była już zbyt słaba, aby wrzasnąć z przerażenia. Nie widział co ma sądzić o tym co zobaczył. Czy jest bezpieczny? Czy to tylko przerwa w działaniu tych diabelskich stworzeń?
Za otwartymi drzwiami zobaczył ciemność gęstą niczym smoła. Wyłaniały się z niej i znikały, groteskowe kształty, te same które zrzuciły go ze schodów, ścigały przez podwórze i niemal nie zabiły przed kapliczką. Demony wyłaniały się jeden za drugim ukazując mu coraz to dziwniejsze i bardziej wynaturzone szkaradztwa. Pojawiały się chaotycznie, pojedyńczo, bądź w grupach. Zastygały na chwilę w świetle, nie przekraczając progu kapliczki, jakby chciały się upewnić, że ich niedoszła ofiara nadal leży oparta o ścianę pod obrazem.
Doszedł do wniosku, że chyba jednak miał rację o mocy tak zwanych miejsc nadziei o których wyczytał w przeklętej księdze.
Były to poświecone miejsca w których kumulowały się ludzkie modlitwy. Modlitwy szczere i pełne nadziei. Te miejsca były niedostępne dla pomniejszych demonów. Poczuł chwilową ulgę, ale nadal bał się, że w każdej chwili może po niego przyjść coś o wiele potężniejszego niż te kreatury na zewnątrz.
Kolejne pytanie pojawiło się w jego głowie. Czemu to coś na korytarzu go puściło? Powoli i z drżeniem mięśni podniósł obolałą rękę. Tą samą która ostatnia dotknęła demona zanim ten go puścił. Poczuł chrzęst drewnianych kuleczek w ręku.
-Różaniec?- szepnął ze zdziwieniem patrząc na jego stary drewniany różaniec, który przez cały ten czas trzymał w zaciśniętej dłoni.
-Dziękuje ci matko!- wyszeptał. Zdawał sobie sprawę z faktu, iż miał niesamowite szczęście mając ten różaniec ze sobą. Był to symbol bezgranicznej wiary i matczynej miłości. Najpotężniejszej mocy jaką dysponował człowiek w odwiecznej walce ze wszelkimi diabelskimi tworami.
Czas mijał nieubłaganie. W jego kalkulacji minęło już dobre parę godzin i nadal nie widać było, aby noc choć trochę się przejaśniła. Przez małe okienko umiejscowione tuz pod dachem kapliczki, nadal widać było tylko mrok i lekko przytłumiony blask księżyca, który zdążył nabrać barwy rozwodnionej krwi.
Zdawało się, że czas za oknem stanął w miejscu. Liczył na szybkie przyjście poranka. Pory dnia w której te kreatury nie mogą funkcjonować w naszym świecie. Świt jednak nie nadchodził. Ten fakt coraz bardziej go przytłaczał i napawał chorobliwym lękiem. Czuł się coraz bardziej osłabiony. Z jego ran nie przestawała płynąć krew sprawiając, że jego szaty lśniły już od purpury. Dodatkowo cały czas dokuczał mu dotkliwy ból gardła, spowodowany żelaznym uściskiem tej ludzko-owadziej hybrydy.
W jednej chwili zauważył pewną zmianę w zachowaniu istot za drzwiami. Stały się spokojniejsze. Mrok jakby nieco się przejaśnił odsłaniając tym samym zastępy plugawych istot. Zdał sobie sprawę, że zaledwie kilka metrów od niego są setki przeklętych przez boga maszkaronów, razem tworzących istna panoramę piekła.
Nagle wszystkie te plugastwa zatrzymały się. Trwały tak chwile w bezruchu, po czym poruszyły się synchronicznie tworząc swojego rodzaju przejście. Coś w rodzaju ścieżki prowadzącej przez te piekielne zastępy.
Patrząc się tak na ten groteskowy spektakl Paweł zdołał ujrzeć w mroku osobliwą postać. Istota ta wyróżniała się stanowczo od innych demonów. Nie widział jej dokładnie, ale sam zarys tej postaci napawał go panicznym lękiem.
Ta dziwna istota po woli przedzierała się przez zastępy sukubów, impów, topielców i innego plugastwa, które zdawało się ją ignorować.
Cały czas zmierzała w jego stronę, tym samym będąc coraz bliżej i bliżej. Jej kształt był już w pełni dostrzegalny w tym nienaturalnym półmroku. Był przerażający. Był zbyt ludzki.
Z każdą chwilą owa postać była coraz bliżej, a każda chwila zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Krople zimnego potu coraz szybciej pojawiały się na twarzy Pawła. Nadal nie mógł się ruszać. To napawało go jeszcze większym uczuciem bezradności. W duchu czuł, że to coś nie zatrzyma się przed wejściem do kapliczki jak większość tych stworów.
Zamkną oczy i gorączkowo zaczął się modlić. Nadal ściskał swój stary różaniec z taką desperacją z jaką tonący trzymają się koła ratunkowego. Po dłuższej chwili ciągłej nieustającej modlitwy poczuł, że to coś jest już blisko, zbyt blisko.
-Zdrowaś Maryjo łaski pełna…- szeptał przez łzy.
Powietrze wypełniło się bluźnierczym fetorem. Czuł jak otacza go fala zepsucia. Paweł z całych sił starał się jakoś pogodzić z tym co ma go za chwilę czekać. Lecz mimo gorliwej modlitwy jego ludzka natura cały czas negowała nieunikniony los i starała się desperacko znaleźć wyjście z tej patowej sytuacji.
-…Módl się za nami grzesznymi…- szeptał w rozpaczliwej desperacji.
Niemal czuł oddech tego czegoś na swoich policzkach. Było już niebezpiecznie blisko. Mimo to mnich był zbyt sparaliżowany strachem by otworzyć oczy, zamiast tego coraz bardziej je zaciskał.
- Zamierzasz w końcu otworzyć oczy?- powiedział dziwnie znajomy głos.
Ten zlepek informacji który właśnie dotarł do jego uszu wprawił go w nieme i nadnaturalne zakłopotanie. Zawieszony między chorą nadzieją a rozpaczą, nie wiedział co tak dokładnie ma myśleć o słowach które właśnie usłyszał.
Zbierając w sobie resztki swojej marnej i już wystrzępionej odwagi powoli otworzył oczy. Widok jaki ujrzał przeszedł jego najśmielsze oczekiwania. Przed nim stał Jakub. Ten sam którego śmiał nazywać swym jedynym przyjacielem. Stary mnich był jednak bardzo obcy w swojej posturze. Nadal krępy i lekko zgarbiony lecz o dziwnie szyderczym spojrzeniu. Temu czemuś co stało przed nim brak było tej ojcowskiej dobroci, która zawsze biła z oczu starego, dobrego Jakubka. Szczególnie, że teraz oczy te były nienaturalnie przekrwione a Jakubowe tęczówki zdawały się być jeszcze bardziej niebieskie niż zwykle. Kolejnym szczegółem który kładł pod wątpliwość, autentyczność Jakubka stojącego przed nim, był fakt, iż ściskał on w dłoniach tę przeklętą księgę od której wszystko się zaczęło.
-To nie jesteś ty! Jak? Co z nim zrobiłeś?- krzyczał przez łzy wiedząc, że to coś nie jest jego przyjacielem.
-Zawsze wiedziałem, że jesteś dość spostrzegawczy.- wycedził z ironią demon. –Choć głupi. Jak z resztą większość waszej rasy.-
- No i co teraz?! Zeżresz mnie?! Ty maszkaronie!- mówił niemal zdzierając sobie gardło.
Mając umysł zbytnio pogrążony w przerażeniu Paweł starał się poprzez krzyk odwlec to co już zdawało się nieuniknione. Starał się stawiać jakikolwiek opór, choć jego ciało razem z głosem już całkowicie odmawiało posłuszeństwa.
- O nie, nie kochany. Ja tylko wezmę to co już i tak należy do mnie. A ciałem zajmą się moi przyjaciele na zewnątrz. Urocze prawda?- mówił ze stoickim spokojem, uśmiechając się przeraźliwie.
Uśmiech ten ukazał Pawłowi spiłowane poczerniałe zęby, ostre kły za którymi niczym wąż wił się rozwidlony język. Przykucnął blisko mnicha, wyciągnął w jego kierunku rękę i złapał za kołnierz.
-Czemu ja? Czemu nie ktoś inny?- pytał przez łzy Paweł.
-Wszystko byście zwalali na innych. „niech to nie będę ja!”, „weźcie kogoś innego”. Tak, tak! To takie ludzkie! CZYŻ NIE!- wykrzyczał demon. – Chcesz wiedzieć czemu ty?- spoglądał na niego pytająco. Nagle uśmiechnął się jeszcze mocniej, potęgując przerażenie Pawła.
– A tak po prostu. Bez specjalnej przyczyny. Najzwyczajniej KOCHAM! patrzeć jak wy ŚWIĘCI MĘŻOWIE! Zaprzedajecie duszę dla studiów nad tą przeklętą księgą.- syczał z nieukrywaną satysfakcją.
Nagle się uspokoił. Przyjrzał się Pawłowi który właśnie Płakał niczym dziecko. Gęste stróżki słonej wody spływały mu po twarzy mieszając się z krwią.
- No to na nas już pora słodziutki.- rzekł demon i zaczął ciągnąć mnicha do wyjścia z kaplicy.
Jego obolałe ciało nie stawiało żadnego oporu. Ciemność i kreatury za drzwiami były coraz bliżej. Duszony przez kołnierz koszuli za który był ciągnięty błagał.
-Nnnie… proszę... weź kogoś innego… Błagam!... daj mi szansę!- mówił ostatkami sił.
-Kochany, ty już zmarnowałeś swoją szansę.- powiedział z dziwnym smutkiem demon.
- …jak?... kiedy?- zapłakał zużywając przy tym resztkę pozostałych sił.
-Kiedy zostawiłeś mnie w tym korytarzu… Przyjacielu.-
Obaj znikli w ciemności.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
nelsonmisiek




Dołączył: 07 Maj 2009
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z warszawy

PostWysłany: Czw 23:18, 07 Maj 2009    Temat postu:

taka próbka tego co moje. śmiało komentujcie Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.tworczopowiadaniarpg.fora.pl Strona Główna -> Nasze opowiadania Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

Skocz do:  

Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001 phpBB Group

Chronicles phpBB2 theme by Jakob Persson (http://www.eddingschronicles.com). Stone textures by Patty Herford.
Regulamin